Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…
Dziś 2 listopad, dzień kiedy wspominamy naszych kochanych bliskich zmarłych…
Chociaż dla wielu to nienormalne, że czasem mam pragnienie bycia już w niebie, najlepiej od razu z ukochanym mężem i dziećmi, dzisiejsze Święto jest dla mnie szczególną okazją do dziękowania za drugie życie, które dał Pan Bóg mnie i dwójce moich dzieci.
W styczniu 2009 roku Tereska mając niespełna dwa latka zachorowała na pozornie zwykłe przeziębienie. Lekarstwa niestety nie zadziałały i nasza córeczka z wysiękowym zapaleniem płuc i objawami sepsy trafiła na odział intensywnej terapii. Lekarze byli zszokowani, że w takim stanie w ogóle oddycha. Z jej małego organizmu w ciągu godziny z opłucnej wypłynęły 3 szklanki ropy. Choć psychicznie nie umieliśmy o niczym innym myśleć, fizycznie mogliśmy być u niej tylko bardzo krótko. Razem uczestniczyliśmy codziennie na Eucharystii wylewając litry łez… dzwoniliśmy do znajomych Księży z prośbą o odprawianie Mszy św. o Jej uzdrowienie. Po 9 dniach przewieziono ją do Zabrza do klinki na operację. Z wielkim trudem dochodziła do siebie. Przestała mówić, jeść i chodzić. Udało się uniknąć „wiszącej w powietrzu” drugiej operacji i po prawie miesiącu przebywania w szpitalach wróciła do domu. Dziś prawie nie ma śladu po tych zawirowaniach.:)
Półtora roku później w sierpniu 2010 roku ja zachorowałam na nowotwór: czerniaka złośliwego. Po ludzku to w zasadzie wyrok. Przeżyliśmy z moim kochanym mężem czas wielkiej próby… Była to dla mnie szkoła zawierzenia i wewnętrzna walka z myślami jak mój mąż poradzi sobie z czwórką małych dzieci (najstarsza Karolina miała wtedy 9 lat, Maksiu 7, Maciek 5, a Tereska 3), czy znajdzie się kobieta która zastąpi moje miejsce… Pierwsze badania po otrzymaniu tragicznego wyniku miałam 26 sierpnia w święto Matki Boskiej Częstochowskiej – nie wykazano żadnych zmian w innych częściach organizmu.
Wymagana była operacja, którą również kierowała Niepokalana. Odbyła się 8 września w Święto Narodzenia Matki Bożej.
Od tej pory jestem pod stała kontrolą onkologiczną i jestem zdrowa.
Z perspektywy czasu okazuje się że to był czas wielkiego błogosławieństwa danego nam od dobrego Boga. Doświadczyliśmy, że wielkim kłamstwem ówczesnego świata jest często powtarzane stwierdzenie że się „nie ma czasu”. Jestem całkowicie przekonana, że każdy ma czas, ma bardzo go wiele! Człowiek sam decyduje na co poświęca każdego dnia godziny, minuty, sekundy. Jeśli prawdziwie kochamy i jest coś dla nas ważne, zawsze znajdziemy czas aby tę miłość okazać. Właśnie wtedy, sześć lat temu Bóg pokazał nam, jak możemy mnóstwo chwil poświęcić dla siebie na rozmowę, modlitwę, zabawę z dziećmi, czy okazanie sobie miłości i czułości. Pokazał też, że można się nie sprzeczać o błahostki, nie krzyczeć w złości, przełamywać bariery myślenia i spełniać marzenia. Są oczywiście chwile które zmarnujemy na coś zbędnego, kiedy się posprzeczamy, popełniamy błędy. Jednakże potrafimy się szybciej zreflektować, przeprosić i bardziej zaangażować. Bo przecież „kochać, to znaczy powstawać”.
Krótko po operacji zaszłam w ciążę, która znów wzbudziła ogromny strach i przerażenie. Po siedmiu tygodniach okazało się że ciąża była obumarła. Hojny Bóg uleczył mnie i z tej bolesnej straty doświadczając ogromnej miłości od Jezusa Eucharystycznego a także ze strony mojego kochanego męża Wiesia.
Przed ślubem wymyśliliśmy sobie że będziemy mieć piątkę dzieci :) Co prawda nasze piąte dzieciątko Franek jest już w niebie, a nasza Terenia odkąd się dowiedziała o braciszku modli się przez Jego wstawiennictwo, ale pragnienie stale się odzywało i spełniło. Tymoteusz urodził się w styczniu 2015 roku. Niestety już w ciąży okazało się, że ma chore serduszko. Zdiagnozowana wada nie stanowiła zagrożenia Jego życia. Kiedy miał dwa i pół miesiąca skierowano go na szczegółowe badania do kliniki. Moja ukochana święta mała Tereska od Dzieciątka Jezus mówiła, że „Jezus pragnie jedynie naszego zawierzenia i wdzięczności”. I przyszedł czas na nauczenie się wdzięczności, nie tylko za to co daje nam radość i szczęście. Jeszcze przed wyjazdem do szpitala Kasia Wieja (nasza wczorajsza „radiowa bohaterka”) poleciła mi książkę „Moc uwielbienia”. 8 kwietnia zrobiono dokładne badania i stwierdzono, że niestety Tymuś ma bardzo poważną wadę serca, której nie da się zoperować. Na wizycie potwierdzono, że lekarze w tej kwestii nie mają nic do zrobienia i że będzie żył tak długo, jak długo „wytrzyma” serduszko. W pierwszym momencie przeżyłam koszmar i cały czas pojawiało się natręctwo najgorszych myśli. W tym wszystkim przyszyło też otrzeźwienie. Serce nie potrafiło, ale siłą woli zaczęłam dziękować za tą sytuacje, za diagnozę, za lekarzy… Napisałam list do Boga okazując wdzięczność za tą całą sytuację. Zawierzyłam nas i Syneczka Jego najlepszemu planu. W ten dzień przypadała modlitwa w Nowennie do Miłosierdzia Bożego za niemowlęta i odbyła się Msza św. w intencji Tymusia w Łomiankach. Zrodziła się też myśl, że na drugi dzień 9 kwietnia w naszych okolicach gdzie mieszkamy będzie Msza św. z modlitwą o uzdrowienie. Udało mi się skontaktować z Księdzem prowadzącym to spotkanie i właśnie w ten dzień, w czwartek, ta Eucharystia również była odprawiana w intencji uzdrowienia naszego synka. Lekarze zaproponowali dodatkowe szczegółowe badanie - cewnikowanie serca. W piątek po badaniu pani doktor przyszła z informacją, że wykluczono całkowicie diagnozę sprzed dwóch dni… Operacja jednak musiała się odbyć szybciej niż planowo, gdyż Tymek zaczął mieć poważne duszności. Termin pozostawiam bez komentarza: drugi dzień po Zesłaniu Ducha Świętego: Święto Matki Bożej Kościoła 25 maja 2015 r.
Zabieg w pierwszym momencie okazał się udany, natomiast w kolejnych dniach powstały poważne powikłania, które trwają do dziś. Planowano drugą operację w grudniu, ponieważ duszności cały czas występowały, aż do dnia w którym uczestniczyliśmy w Mszy św. przed obrazem Matki Bożej w Częstochowie w drodze na rekolekcje z o. Antonello w Łomiankach. Od tego czasu (niebawem minie rok) stan Tymusia jest dobry, choć lekarze mówią o potrzebie drugiej operacji.
Nie wyobrażam sobie przeżycia tych niełatwych chwil bez modlitwy i wsparcia przede wszystkim mojego wspaniałego męża Wiesia, przyjaciół i Wspólnoty Świętej Rodziny, za których codziennie dziękuję Świętej Rodzinie. To niesamowite czuć w sposób duchowy i fizyczny moc modlitwy innych.
Krótko po operacji zaszłam w ciążę, która znów wzbudziła ogromny strach i przerażenie. Po siedmiu tygodniach okazało się że ciąża była obumarła. Hojny Bóg uleczył mnie i z tej bolesnej straty doświadczając ogromnej miłości od Jezusa Eucharystycznego a także ze strony mojego kochanego męża Wiesia.
Przed ślubem wymyśliliśmy sobie że będziemy mieć piątkę dzieci :) Co prawda nasze piąte dzieciątko Franek jest już w niebie, a nasza Terenia odkąd się dowiedziała o braciszku modli się przez Jego wstawiennictwo, ale pragnienie stale się odzywało i spełniło. Tymoteusz urodził się w styczniu 2015 roku. Niestety już w ciąży okazało się, że ma chore serduszko. Zdiagnozowana wada nie stanowiła zagrożenia Jego życia. Kiedy miał dwa i pół miesiąca skierowano go na szczegółowe badania do kliniki. Moja ukochana święta mała Tereska od Dzieciątka Jezus mówiła, że „Jezus pragnie jedynie naszego zawierzenia i wdzięczności”. I przyszedł czas na nauczenie się wdzięczności, nie tylko za to co daje nam radość i szczęście. Jeszcze przed wyjazdem do szpitala Kasia Wieja (nasza wczorajsza „radiowa bohaterka”) poleciła mi książkę „Moc uwielbienia”. 8 kwietnia zrobiono dokładne badania i stwierdzono, że niestety Tymuś ma bardzo poważną wadę serca, której nie da się zoperować. Na wizycie potwierdzono, że lekarze w tej kwestii nie mają nic do zrobienia i że będzie żył tak długo, jak długo „wytrzyma” serduszko. W pierwszym momencie przeżyłam koszmar i cały czas pojawiało się natręctwo najgorszych myśli. W tym wszystkim przyszyło też otrzeźwienie. Serce nie potrafiło, ale siłą woli zaczęłam dziękować za tą sytuacje, za diagnozę, za lekarzy… Napisałam list do Boga okazując wdzięczność za tą całą sytuację. Zawierzyłam nas i Syneczka Jego najlepszemu planu. W ten dzień przypadała modlitwa w Nowennie do Miłosierdzia Bożego za niemowlęta i odbyła się Msza św. w intencji Tymusia w Łomiankach. Zrodziła się też myśl, że na drugi dzień 9 kwietnia w naszych okolicach gdzie mieszkamy będzie Msza św. z modlitwą o uzdrowienie. Udało mi się skontaktować z Księdzem prowadzącym to spotkanie i właśnie w ten dzień, w czwartek, ta Eucharystia również była odprawiana w intencji uzdrowienia naszego synka. Lekarze zaproponowali dodatkowe szczegółowe badanie - cewnikowanie serca. W piątek po badaniu pani doktor przyszła z informacją, że wykluczono całkowicie diagnozę sprzed dwóch dni… Operacja jednak musiała się odbyć szybciej niż planowo, gdyż Tymek zaczął mieć poważne duszności. Termin pozostawiam bez komentarza: drugi dzień po Zesłaniu Ducha Świętego: Święto Matki Bożej Kościoła 25 maja 2015 r.
Zabieg w pierwszym momencie okazał się udany, natomiast w kolejnych dniach powstały poważne powikłania, które trwają do dziś. Planowano drugą operację w grudniu, ponieważ duszności cały czas występowały, aż do dnia w którym uczestniczyliśmy w Mszy św. przed obrazem Matki Bożej w Częstochowie w drodze na rekolekcje z o. Antonello w Łomiankach. Od tego czasu (niebawem minie rok) stan Tymusia jest dobry, choć lekarze mówią o potrzebie drugiej operacji.
Wszystko w rękach naszego kochanego Ojca w niebie, który czuwa i wie co dla nas jest najlepsze.
Nie wiem co przyniesie kolejny dzień, ale pragnę zawierzać się i okazywać wdzięczność Świętej Rodzinie.
Nie wiem co przyniesie kolejny dzień, ale pragnę zawierzać się i okazywać wdzięczność Świętej Rodzinie.
Nie wyobrażam sobie przeżycia tych niełatwych chwil bez modlitwy i wsparcia przede wszystkim mojego wspaniałego męża Wiesia, przyjaciół i Wspólnoty Świętej Rodziny, za których codziennie dziękuję Świętej Rodzinie. To niesamowite czuć w sposób duchowy i fizyczny moc modlitwy innych.
Chwała Panu!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz