Ostatnio w piątek (tj. 28.10.2016) moi rodzice zmusili mnie
do wzięcia udziału w spotkaniu młodzieżowym w Rybniku.
Na początku myślałam, że będzie to coś w stylu pielgrzymki
czy całodobowej modlitwy lub, że nie będzie żadnych fajnych osób…
Bardziej mylić się nie mogłam!!
Jak już wspomniałam do Rybnika wraz ze swoim młodszym bratem
Maksem przyjechaliśmy w piątek. Wieczorne spotkanie odbywało się w domu jednej
z rodzin należących do naszej wspólnoty.
Czekały tam już na nas cztery osoby, w tym ciocia Justynka. Czekając na resztę grupy usiedliśmy przy stole w salonie i zapadła cisza… Było tak cicho, że można było słyszeć nasze oddechy. Niektórzy z nas się już znali, ponieważ byliśmy razem na wyjeździe w Brennej, ale były też osoby które były nowe w naszym towarzystwie. Gdy zebrała się większa grupa Kuba G. wyciągnął grę zwaną 5 sekund. Graliśmy już w nią na poprzednim wyjeździe. Śmiechu było przy tym dużo, ale gdy jedna dziewczyna Weronika przyniosła „Prawo Dżungli” to dosłownie tarzaliśmy się po ziemi i nie tylko ze śmiechu. Chłopaki jak i dziewczyny bili się o berło. Nie obyło się bez ofiar. Raz ktoś nadepnął na kogoś dłoń, potem ktoś złamał paznokieć… mimo tego że gra była trochę brutalna to świetnie się razem bawiliśmy.
Czekały tam już na nas cztery osoby, w tym ciocia Justynka. Czekając na resztę grupy usiedliśmy przy stole w salonie i zapadła cisza… Było tak cicho, że można było słyszeć nasze oddechy. Niektórzy z nas się już znali, ponieważ byliśmy razem na wyjeździe w Brennej, ale były też osoby które były nowe w naszym towarzystwie. Gdy zebrała się większa grupa Kuba G. wyciągnął grę zwaną 5 sekund. Graliśmy już w nią na poprzednim wyjeździe. Śmiechu było przy tym dużo, ale gdy jedna dziewczyna Weronika przyniosła „Prawo Dżungli” to dosłownie tarzaliśmy się po ziemi i nie tylko ze śmiechu. Chłopaki jak i dziewczyny bili się o berło. Nie obyło się bez ofiar. Raz ktoś nadepnął na kogoś dłoń, potem ktoś złamał paznokieć… mimo tego że gra była trochę brutalna to świetnie się razem bawiliśmy.
(Kuba, Mikołaj i drugi Kuba… nie zabijcie mnie za te zdjęcia
;))
Po, jakby to nazwać… części
integracyjnej ciocia włączyła nam pokaz slajdów odnoszących się do walki duchowej.
Temat bardzo nas zaciekawił i nie obyło się bez dyskusji. Jako iż niektórzy
uważają że przechodzimy trudny wiek to musieliśmy to udowodnić i zaczęliśmy się
kłócić z Ciocią Justyną odnośnie wszechwiedzy Boga.
„Skoro Bóg jest wszechwiedzący i wie co teraz robimy lub co
się stanie za chwile to jest to bez sensu. Bo dał nam wolną wolę ale i tak
będzie wiedział jaką drogę życia wybierzemy”
A ciocia odpowiadała:
„Bóg nas kocha. Dlatego dał nam wolną wolę. On wie która
droga jest dla nas najlepsza i która jak się skończy, a my sami z własnej woli
wybieramy którą drogą pójdziemy.”
Zawzięcie prowadziliśmy dyskusje i nie dawaliśmy za wygraną,
aż ciocia stwierdziła ze dokończymy temat następnym razem.
Gdy chłopaki pojechali do domu w którym mieli nocować, z
ciocią zostałam ja, Julka, Kuba, Weronika i Marta (tak dla jasności Kuba mieszkał
w tym domu wiec spał u siebie ze swoimi ptasznikami). Zaczęliśmy rozmawiać aż
ktoś zaproponował żebyśmy oglądnęli jakieś śmieszne filmiki na youtubie.
Śmialiśmy się tak do północy a może nawet dłużej. Gdy już skończyliśmy, bo
byliśmy zmęczeni zaczął się nowy temat… książki. W końcu skończyło się na tym,
że poszliśmy spać o 2 w nocy a raczej już rano. Ciocia pocieszyła nas tym ze
wstajemy o 8.
Plan nie wypalił bo obudziliśmy się o 9 z hakiem. Zanim zjedliśmy
śniadanie i wszyscy przyjechali była już 10:30. W końcu wyszliśmy o 11.
Przed nami była dłuuuga podróż do Rud w Rybniku, a czas
naszej wyprawy zapowiadał się na 4 godziny w jedną stronę. Pogoda nam sprzyjała.
Nie kropiło i nie było skwaru, ale było trochę zimno (przynajmniej dla mnie).
Jak zawsze dziewczyny szły na przedzie a faceci jak to
faceci ociągali się z tyłu, bo ”pilnowali tyłów”. Część drogi szliśmy przez
las. Cały czas rozmawialiśmy i śmialiśmy się poznając się nawzajem.
Gdy dochodziliśmy do zapory rybnickiej każdy miał ochotę na cukierki, które miała Julka. Bartek odwalił cos takiego że położył się na ziemi i mówił że to z powodu niskiej glukozy i że nie wstanie póki nie dostanie cukierków.
Jednak znaleźliśmy na to sposób…
W końcu Julka zlitowała się nad nami i nad Bartkiem i dała
nam cukierki. Wtedy po raz pierwszy wyszło słońce…
Nasza podróż skończyła się na tym, że w 4 godziny nie doszliśmy do Rud… tylko do
Stodół. Jako iż nie chciało nam się dalej iść 2 godziny zatrzymaliśmy się w
knajpce, w której zjedliśmy pyszny obiad (schabowe były bez smaku, ale cola
dobra) i nauczyliśmy się jak ładować telefony bez ładowarki.
Gdy skończyliśmy jeść zaczęło kropić lecz ciocia zafundowała
nam lody i jedliśmy je czekając aż po nas przyjadą.
Podsumowując: wyprawa była super! Będę miała po niej
pamiątkę w postaci odcisków i cukrzycy ale było warto!
Z pozdrowieniami Karolina M.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz